Strona:PL Zola - Marzenie.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wielki dzwon zabrzmiał znowu.
— Nadchodzą nareszcie.
Tłum ludzi wpłynął do kościoła. Dzwony biły w uroczystem skupieniu oczekiwania procesji. Bóg wracał do swego przybytku.
Anielka wpatrywała się w otwarte wrota kościoła. Katedra zapełniała się powoli. Noc zapadła. Teraz wchodziło duchowieństwo z palącemi się świecami w rękach. Od migoczących świateł rozjaśniło się mroczne wnętrze katedry, usiane niemi, niby gwiazdami na ciemnem niebie.
Anielka weszła na krzesło.
— Zejdź — powiedziała Hubertyna, — nie wolno stawać na krzesłach.
Ale Anielka upierała się.
— Czemu? Ja chcę widzieć! O, jakieżto piękne!
Namówiła Hubertynę, by weszła na drugie wolne krzesło.
Teraz katedra gorzała. Fala świateł odbijała się wokoło od złoceń, od szybek ołtarzy, od ozdób, i rozjaśniała ciemne głębie kapliczek.
Słychać było posuwanie krzeseł i odgłosy kroków, gdy nagle kościół wypełnił się melodją; głos organów potężnem echem odbił się od stropu. Jego Eminencja znajdował się na placu Klasztornym. Święta Agnieszka powracała już na swe miejsce, gdzie od czterech wieków spoczywała w spokoju i ciszy. Teraz wszedł biskup, niosąc w rękach, okrytych szarfą, Przenajświętszy Sakrament. Przed nim niesiono pastorał, za nim infułę. Baldachim zatrzymał się przed kratą chóru i biskup zbliżył się do osób ze świty.
Gdy Anielka ujrzała Felicjana za baldachimem, nie spuściła go więcej z oczu. Teraz jego jasna głowa była tuż obok siwej głowy biskupa. Oczy