Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/980

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i możnym, by opatrzyć wszystkie dolegliwości i rany; uśpić, ukołysać cierpienie marzeniem.
Pociąg biegł teraz całym pędem wzdłuż wioski, Piotr ujrzał na chwilę wiejski kościół otoczony sadem. Pielgrzymi powitali kościół, kreśląc na piersiach znak krzyża. Dumania Piotra były pełne niepokoju, budziły się w nim coraz to nowe skrupuły. Czyż to zagłębianie się w ludzkiem cierpieniu nie było nową ułudą, utrwalającem się pogorszeniem mąk i nędzy? Ohydą jest, a zarazem niebezpieczeństwem pozostawiać odłogiem przesądy. Tępić je trzeba. Inaczej bowiem przedłuża się trwanie wiekowej ciemnoty, zagradza się możność wyjścia z jej kresów. Zakorzenione przesądy muszą osłabiać, ogłupiać, rozwijać umysłowe luki, wytworzone przez całe pokolenia przodków luki, co rodzą potomność lękliwą i uniżoną, tworząca społeczność zwyrodniałą i pozbawioną woli.
Tym torem biegły teraz myśli Piotra i coraz jaśniej formułował swoje poglądy. Obstawał za rozumem. Ach rozum, ileż on z jego powodu przecierpiał, a jednak ten rozum jedynie dawał mu zadowolenia w życiu doznane. Przypomniał sobie, iż wręcz powiedział doktorowi Chassaigne, że woli iść za głosem rozumu, któremu pragnie robić potrzebne ustępstwa, chociażby miał na tej drodze zgubić wszelką możliwość swego szczęścia. Piotr zdawał sobie sprawę, iż rozum domagający się praw swoich, buntował go przed grotą i w bazylice w Lourdes. Niejednokrotnie chciał on zabić, zmusić do milczenia te srogie bunty, lecz nie mógł uczy-