Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/964

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przypuszczać, iż siedząc znużona chorobą w fotelu, lub łóżku, przerywała swe czytanie ksiąg bogobojnych i zmrużywszy oczy wywoływała widoki wioski, gdzie żyła tak długo przy boku swych przybranych rodziców. Widziała wtedy staroświecki, romański kościołek w Bartres, z nawą malowaną w górze niebieskim kolorem wyobrażać mającym niebo. Po bokach stały ołtarze świecące jaskrawością barbarzyńskich malowideł, a dokoła kościółka był niewielki cmentarz, pełen grobowców.
W swych marzeniach odnalazła się ona nieraz w domu swych przybranych rodziców, w wielkiej izbie po lewej stronie sieni; tam, zimą, przed płonącem ogniskiem, ileż nasłuchała się przecudnych bajek! Głośne i poważne bicie zegaru towarzyszyło chwilami słowom opowiadającego. Widziała ona również nieskończenie ciągnące się po parowach łąki, olbrzymie drzewa słodkich kasztanów, tyle dające cienia i tak rozłożyste, iż bezpieczną się pod niemi czuła, schroniwszy się z owieczkami przed żarem południa lub deszczową ulewą: jakże lubiła, stanąwszy na wyżynie, spoglądać na niebotyczne góry ciągnące się w oddali na szczyt du Midi, na szczyt Viscos, lekkie i różowe, jak senne widzenia, unoszące się w niebo legend i raju. Jakże była ona swobodną w tem wiejskiem otoczeniu, biegała tam, gdzie zapragnęła, marzyła na łonie natury wśród ożywczego, balsamicznego powietrza. Dlaczegóż nie było jej danem