Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/889

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jego i nie odmawiaj łaski zsyłanej ci wprost z nieba.
I stała się rzecz straszna, ten człowiek na wpół już zmarły, uniósł się na barłogu swoim, zrzucił na chwilę, krępujące go pęta paraliżu, zawładnął językiem swoim, by głosem ochrypłym, wzburzonym trwogą i gniewem, rzucić stanowczo i po trzykroć słowo:
— Nie, nie, nie!
Piotr ujął za rękę starą, trzęsącą się kobietę i poprowadził ku innym wyjeżdżającym pątnikom. Zbłąkana z swej drogi kobiecina nie rozumiała dlaczego ten umierający nie chciał jej daru, dlaczego odmówił wody życiem płynącej, którą ona wywoziła ztąd jako skarb nieoceniony, skarb najwyższy wprost od Boga zesłany ludziom, na pokrzepienie i zażegnanie śmierci, wrogiej każdemu z żyjących. Kulawa, garbata, wlokąca się o kiju osiemdziesięcioletnia starowina znikła teraz w tłumie istot drepczących na miejscu, snujących się wciąż w kółko, lecz spragnionych bytu, łaknących powietrza, słońca i gwaru.
Marya, oraz jej ojciec zadrżeli przed tą grozą pragnienia śmierci i żądzą nicości, objawianą przez konającego komandora. Ach spać, spać i nawet nie marzyć, zatonąć w nieskończoność ciemności, zniknąć na zawsze, czyż może się co równać z podobną rozkoszą! Komandor nie wierzył w życie przyszłe, lepsze, szczęśliwsze, w raj dający równość i wymierzający sprawiedliwość. Łaknął on