Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/832

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wysypało się na ulicę i oblegało magazyny. Było to coś, jakby koniec hałaśliwego jarmarku, roztrącano się, biegano kłusem wśród nieustannego zgiełku i turkotu powozów. Znaczna część pątników zaopatrywała się w zapasy żywności na podróż, rozrywano sobie chleby, kiełbasy, szynki, sprzedawane w kramikach pod gołem niebem. Kupowano owoce, wino, koszyki przepełniały się butelkami i mięsiwem zawiniętem w zatłuszczone papiery. Jakiś przekupień wiozący sery na wózku, w jednej chwili pozbył się towaru, jakby uniesionego silnym podmuchem wiatru.
Pątnicy kupowali jednak przedewszystkiem świętości; kramarze, czy to w sklepach, czy na wózkach sprzedający, musieli świetne robić interesy. Przed niektóremi sklepami tłum się tak dalece gromadził, iż czekać musiano swojej kolei, wyczekując na ulicy; kobiety, nie mogąc unieść w paczkach zakupionych sprawunków, okręcały się olbrzymiemi różańcami, niosły pod pachą po kilka gipsowych statuek, a w ręku dźwigały bańki i butelki, napełnione cudowną wodą u źródła przy grocie. Bańki były różnej wielkości, od litrowej do dziesięcio litrowej objętości, niektóre były malowane lub zdobne tylko obrazkiem, przedstawiającym Najświętszą Pannę z Lourdes. Różnobarwność tych baniek, połyskujących świeżością blachy i niesionych w ręku lub przewieszonych przez ramię, ożywiała ogólny wygląd szarego tłumu pątników. Dzwoniły one