Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/803

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gavarnie wprawił go w podziwienie swoją wspaniałością. Z daleka jednak patrząc na to dziwo, zatracało się poczucie proporcyi i cyrk wydawał się niewielki. Trzy koliste jego stopnie pokryte były śniegiem, a z tyłu po za niemi wychylał się ostry grzbiet góry, tworzącej zarysy, niby jakiejś tytanicznej fortecy, odcinającej swe baszty od tła czystego nieba; olbrzymia kaskada spadała w dół spokojnie, łoskot jej bowiem podobny do nieustającego grzmotu, nie dochodził z tak wielkiego oddalenia; wszystko: cyrk, lasy leżące poniżej, potoki, złomy skał i grzbiety gór, wydawały się miniaturowe, patrząc na nie z hali ciągnącej się przy wiosce Gavarnie. Podziw pana de Guersaint wywołały zwłaszcza śniegi, które nieregularnie osuwając się i topniejąc zarysowywały dziwnych kształtów figury; dostrzegł on między innemi olbrzymi krucyfiks, rzucony jak biały krzyż w poprzek cyrku; krzyż ten musiał mieć tysiące metrów długości, sięgał bowiem ramionami od jednego do drugiego krańca cyrku.
W tem zaczął mówić o czem innem, prawie nie przerywając poprzedniego opowiadania:
— Wiecie też, czy się co stało nadzwyczajnego u naszych sąsiadów? Musiało się coś stać, bo wchodząc na wschody spotkałem pana Vigneron, biegł jak szalony, nikogo nie poznając. A przez uchylone drzwi od pokoju państwa Vigneron, spostrzegłem panią także w niezwykłem