Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/761

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

całego Lourdes trzymają w swej dłoni... handel jest ich własnością i w kramach swoich frymarczą świętościami po wszelkich cenach.
Przechadzając się zwolna, stanęli znów w pośrodku nawy, a doktór, ukazując ręką otaczające rumowiska, rzekł znowu:
— Patrz, ile tu nędzy i smutku... Wszystko wali się i marnieje, podczas gdy oni spokojnie wydali przeszło trzy miliony na wzniesienie bazyliki...
Wizya jaśniejącej tryumfem bazyliki, znów owładnęła umysłem Piotra z równie silnem oddaniem szczegółów, jak przed godziną w izdebce Bernadetty. Nie tutaj, nie w tym marzonym przez proboszcza Peyramale kościele, spełniały się jego rojenia o tłumach kornie pochylonych i błogosławionych przez pasterza w złotym ornacie; nie tutaj zlewały się tony muzyki i śpiewów, głoszących chwałę Przenajświętszej Panny. Wszystko, o czem marzył proboszcz, spoczywający dziś w grobie, przybrało na się postać rzeczywistości, lecz nie w jego kościele ale tam na górze, w rozbrzmiewającej dzwonami bazylice; modli się u stóp jej ołtarzy tłum, szałem porwany, tłum, dziękczynne hymny zawodzący za cud objawiony a jasność świateł odbija swe łuny w niezliczonych wotywnych sercach, złotem i srebrem pokrywających mury, z których tysiączne spływają chorągwie, lśniące drogocennemi kamieniami lampy i błyszczy jak słońce święta