Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/722

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bo czyż pewnym być może, iż on jeden zastąpi jej całą wiarę i wypływające z niej błogości?... A możeby częściowo tylko dała posłuchanie jego słowom. Czyż zgodziłaby się wtedy być żoną wiarołomnego księdza — ona, wierząca, iż cudem uleczoną została, ona, zachowująca słodycz wspomnienia przebytej religijnej ekstazy? Nie, woli milczeć. Słowa, odsłaniające prawdę, wydały mu się teraz szaleństwem, potwornością, kałem. Ofiara ta przyciszyła nieco jego zmysły, wrzące namiętnością buntu; czuł się niewymownie znużony; serce miał pożerane goryczą i wściekłością a rana ta okrutna — beznadziejnie miała być otwartą!
Teraz dopiero odczuł swoje osamotnienie i zupełne sieroctwo. Cóż pocznie z sobą?... Brała go ochota uciec i nigdy Maryi nie widzieć; chwiejnym był i trwożnym, przewidując nowe dla siebie męczarnie. Wszak będzie musiał kłamać wobec Maryi, utrzymywać ją w mniemaniu, że równocześnie dostąpili łaski, darzącej ją zdrowiem ciała a uzdrawiającej jego duszę. W czasie pochodu do bazyliki, Marya, ciągnąc swój wózek, mówiła o wielkiej swej radości, wypływającej z obopólnego ich odrodzenia. Ach, dostąpić tego razem, razem — być złączonemi nieskończonością tak wielkiego szczęścia, jednoczącego ich w jedność nierozerwalnej potęgi; lecz skłamał już wtedy, nie przecząc jej słowom, i musi teraz