Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/719

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miłości, dostępnych dla tylu, a jemu wzbronionych, na zawsze w jego sercu zanikłych!...
Fala goryczy dławić go poczęła i rzewne łzy trysnęły mu z oczu. Osunął się na kamienne płyty posadzki, obezwładniony wewnętrznem przerażeniem. Przypomniał sobie teraz dawno ubiegłe czasy, gdy Marya, odkrywszy tajemnicę katuszy, jakie cierpiał skutkiem zwątpienia, ofiarowała mu się być orędowniczką i pośredniczką, w odzyskaniu wiary; brała go za rękę i ściskając ją w swych dłoniach, zapewniała onieśmielonym od wzruszenia głosem, iż modlić się będzie za niego szczerze, z całej duszy. Pamiętna na dane przyrzeczenie zapominała w swych modlitwach o sobie, błagając N. Pannę, by łaskę swą spuściła raczej na niego, jeżeli mocną jest tylko jedno z nich uzdrowić. A później inne stanęło przed nim wspomnienie; owe błogie nocne godziny, razem spędzone w ogrodzie w pobliżu groty, w cieniu drzew niebotycznych i ciemności w czasie procesyi z pochodniami. Wszak jeszcze wtedy, a tak było to niedawno, modlili się wzajem za siebie, gubili się i topnieli sercem złączeni, pragnąc przedewszystkiem jedno dla drugiego wybłagać szczęśliwość; jedność ich porywu tak była wielką, iż dosięgnęli szczytu miłości, oddającej się z zaparciem własnego istnienia. Lecz oto teraz, długoletnie ich przywiązanie łzami uświęcone, wonne sielanką uczuć, wzmocnione cierpieniem, dobiegło kresu i bru-