Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/669

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

skiem. Wszyscy księża nieśli pozapalane gromnice i wszyscy śpiewali pełnym głosem: „Laudate Sion Salvatorem“.
Nadciągał baldachim z królewską wspaniałością. Z purpurowej jedwabnej materyi, obszytej i zdobnej złotem, niesiony był przez czterech księży, wybranych starannie pomiędzy najsilniejszymi. Pod baldachimem, w pośrodku dwóch asystentów, szedł ksiądz Judaine, niosąc Przenajświętszy Sakrament, trzymał podstawę wszystkiemi dziesięcioma palcami, podług zalecenia danego przez Berthaud; rzucał on niespokojne spojrzenia na lewo i prawo, w ciągłym będąc niepokoju, by donieść szczęśliwie do portu świętą monstrancyę, od której ciężaru już mu odrętwiały dłonie. Gdy słoneczne promienie, skośnie już teraz padając, odbiły się wprost w złocie świętego sprzętu, rzec było można, iż drugie aśnieje słońce. Chłopcy kościelni, malownic zo przybrani, kołysali kadzielnicami, których dymy łącząc się z jasnością upalną dnia, owiewały procesyę niezwykłym i tajemniczym przepychem. Z tyłu, za paradą kościelną procesyi, potoczyły się wezbrane i zmięszane fale pątników, drepczących jak stado. Wierni oraz ciekawi cisnęli się z równą zapalczywością, zatykając sobą opróżnione tak niedawno przejście i stanowiąc ruchomy ślad łodzi żeglującej naprzód ku grocie.
Ojciec Massias ponownie wszedł na ambonę; tym razem nowe obmyślił ćwiczenie. Rzuciwszy