Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/635

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cym. Przychodziła już do siebie i łapiąc dech, rzekła głosem urywanym:
— Nie... dziękuję... dziękuję... Już mi jest znacznie lepiej... Ale myślałam doprawdy, że nie przeniosę duszności, jaka mnie chwyciła!
Drżała ze strachu, a oczy jej biegały błędnie, zaznaczając jeszcze bladość jej lica. Złożyła ręce i błagać poczęła N. Pannę, by zechciała ją uchronić od nowego ataku, a jeżeli można, całkowicie wrócić jej zdrowie. Państwo Vigneron zaś, jakkolwiek poczciwymi byli oboje, oddali się marzeniu: jakże szczęśliwie byłoby, gdyby wszystkie ich życzenia mogły zyskać posłuchanie przed obliczem N. Panny, królującej tu przed nimi w grocie! Jakże miłą mieliby wtedy starość! A słusznie los taki przypadłby im w udziale! Przez lat dwadzieścia pracowali uczciwie, posiadłszy teraz stały i znaczny majątek, mogliby odpocząć i osiąść na wsi, uprawiając kwiaty dla przyjemności i własnej rozrywki. Mały, chory Gustawek, wydelikatnione mając nerwy cierpieniem, widział wszystko i wszystkie myśli swych rodziców odgadywał w całości. Nie modlił się, lecz, zapatrzony w przestrzeń, uśmiechał tajemniczym i bolesnym uśmiechem starca, dokładnie znającego życie. Po cóż miał się modlić?... Wiedział, że Matka Boska nie może go uzdrowić i że niezadługo śmierć go zabierze...
Pan Vigneron nie mógł pozostawać długo bez zajmowania się otaczającemi go osobami. A wła-