Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/626

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

materacach, leżeli jak martwi, na jednym już poziomie z ziemią, wkrótce pochłonąć ich mającą. Niektórzy leżeli na płóciennych, kraciastych materacach, w ubraniu, inni zaś przykryci kołdrami, ukazywali tylko głowy i ręce wynurzające się ze szpitalnej pościeli, a pościel ta rzadko kiedy była czystą. Tem jaskrawiej odbijało kilka poduszek o śnieżno białych powłoczkach, strojnych w hafty i wstążki, a pstrzące się łachmany tuż obok leżących chorych, wstrętniejszą czyniły nędzę, cuchnącą brudem, zwalaną nieczystościami i ścielącą barłogi ze szmat piętrzących się stosami. Przestrzeń pozostawiona przed grotą dla chorych, zacieśniała się z każdą chwilą, wciąż bowiem wnoszono tutaj mężczyzn, kobiety, dzieci, księży, ludzi ubranych i rozebranych, a jaskrawy blask dnia, oświetlał straszliwy ten obraz.
Wszystkie choroby były tutaj zebrane, wszyscy defilujący po dwa razy dziennie ze szpitali ku grocie, skupili się naraz, by po raz ostatni błagać miłosierdzia. Wychylały się twarze pokryte ciekącemi wrzodami, twarze zmienione puchliną w bezkształtne ryje. I byli chorzy na wodną puchlinę nadęci jak kadzie, hydrocefale ogłowach olbrzymich, zbyt ciężkich i obwisłych na plecy; sterczały członki powykrzywiane, ręce skręcone, nogi opuchłe jakby wory napchane szmatami; suchotnicy trzęśli się febrycznie, a trupia bladość ich cery i chudość nadzwyczajna — zdradzały wycieńczenie