Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/625

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

powolny jego woli tłum, szedł za jego głosem i wołał ze wzmagającą się żądzą namiętną uporczywą swą prośbę.
Litania trwała dalej i nieprędko miała się ukończyć, Berthaud chwilowo mógł odpocząć, zwrócił się więc z powrotem wewnątrz groty. Widok ztąd na chorych zgromadzonych przed kratą, był przykuwający swoją nadzwyczajnością. Cała przestrzeń, odgrodzona od reszty pątników trzymanemi w rękach sznurami, zajętą była przez tysiąc przeszło chorych, przybyłych do Lourdes w szeregach narodowej pielgrzymki; pogodne, czyste niebo, oraz jasność dnia słonecznego — uwydatniały chaotycznie mieszające się tutaj potworności ludzkich chorób wszelkiego rodzaju. Wszystkie trzy szpitale zniosły tu nędzarzy, jęczących i skarżących się na swe cierpienia. W głębi, posadzono na ławach tych, którzy mogli jeszcze siedzieć o własnych siłach, chociaż wielu podtrzymywały poduszki, inni zaś opierali się jedni na drugich. Przed nimi, tuż przed samą grotą leżeli chorzy, dotknięci sroższemi jeszcze niemocami; kamienna posadzka znikała pod tym nawałem wszystkich cierpień i okropności, których ludzkie okazy tutaj skupione, tworzyły jakby bagno nieruchome a złowrogie. Wózki, nosze, materace, bezładnie ściśnięte, zmięszane, przedstawiały widok żałosny, wypowiedzieć się niedający; na barłogach tych spoczywający chorzy unosili się i modlili, inni zaś niżej na