Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/621

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ne mięszały się w niej z sobą: żebracy w brudnych łachmanach szli tuż obok postrojonych bogaczów; chłopki i wykwintne światowe strojnisie, służące z gołemi głowami i małe dzieci z bosemi stopy, tuż przy innych dzieciach postrojonych i ze wstęgami na głowie. Przystęp był swobodny dla każdego, tajemnicza grota dopuszczała do swego wnętrza wierzących i niewierzących, prostych ciekawych, oraz rozgorzałych religijną miłością. Wszyscy ulegali głębokiemu wzruszeniu; zapach wosku i ciężkie panujące tutaj powietrze odurzały ich chwilowo; często wszakże spoglądali ku ziemi z obawy przewrócenia się i poślizgnięcia o żelazną płytę, zamykającą źródło. Niektórzy z defilujących pielgrzymów wpadali w stan osłupienia; nie myśleli o modlitwie lecz machinalnie patrzyli na przedmioty, znajdujące się w grocie, twarze mieli trwożne, jak miewać je zwykli ludzie znienacka wpuszczeni do nieznanego i czarowną moc posiadającego przybytku. Pobożniejsi modlili się, powtarzając wielokrotnie znak krzyża, lub rzucając listy i kwiaty, składając gromnice w ofierze, całując skałę u stóp N. Panny, lub ocierając o nią różańce, medaliki i inne drobne świętości, by tym sposobem nabrały większej wartości, przyjmując błogosławieństwo przez zetknięcie się ze ścianą groty. Defilada taka trwała godziny, dnie i miesiące, powtarzając się corocznie od lat już dawnych; wydawało się jakoby narody świata ca-