Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/620

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zamknąć kratę! ależ gorzej jeszcze będzie — wolał zakłopotany baron, rozmiażdzą się wtedy, pchając się jedni na drugich.
Gerard stał w pobliżu i zapominał o służbie, rozmawiając z Rajmundą, trzymającą miseczkę z mlekiem, które chciała zanieść sparaliżowanej staruszce. Berthaud rozkazał mu, by podwoił straże u wrót groty, przykazując, by nie wpuszczano więcej nad dziesięć osób. Spełniwszy zlecenie, Gerard wrócił do Rajmundy, z którą Berthaud rozmawiał śmiejąc się wesoło. Odeszła, jakby spłoszona i poiła teraz mlekiem sparaliżowaną starą kobietę.
— Śliczna jest ta Rajmunda — rzekł Berthaud, patrząc na Gerarda. — Wszak zdecydowałeś się? i bierzesz ją za żonę?...
— Mam zamiar prosić o jej rękę dzisiejszego wieczora. Liczę na ciebie, kuzynie, wszak zechcesz mi towarzyszyć, gdy pójdę do jej matki?...
— Jak najchętniej. Przecież pamiętasz, co ci mówiłem? Bardzo rozsądnie robisz, żeniąc się z Rajmundą. Ręczę, że wuj wynajdzie ci zaraz korzystną posadę.
Tłum walący się przemocą, rozdzielił rozmawiających. Berthaud poszedł się upewnić, czy defilada odbywa się metodycznie. Godzinami całemi defilada trwała tak bez przerwy; mężczyźni, kobiety, dzieci brali w niej udział, każdy miał równe do niej prawo; nie patrzono kim był i zkąd przybywał. Wszystkie warstwy społecz-