Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się w całej jej postaci w chwili, gdy uniósł w swych rękach kielich z Hostyą przenajświętszą. Długo i radośnie płakała ona tego słotnego, listopadowego poranka. Było to rzec można, jej ostatnie i wielkie szczęście. Żyła bowiem smutna i samotna; z synem swym starszym nie widywała się nigdy, zerwał on z matką od chwili, gdy się przekonał, iż ma nieodwołalne postanowienie uczynienia Piotra księdzem.
Dochodziły wieści, że Wilhelm jest również sławnym chemikiem, jak był jego ojciec, lecz uchyliwszy się zdala od zaszczytnych posad i honorów, żyje na uboczu, cały oddany nauce, zwłaszcza zaś kombinacyom materyj wybuchowych. Zamieszkał w domku na przedmieściu wraz kochanką; ostatnia ta okoliczność wpłynęła na zupełne zerwanie stosunków matki z synem. W surowości swych obyczajów, nie mogła ona myśleć bez zgorszenia, iż Wilhelm żyje nieślubnie z kobietą nieznanego pochodzenia. Piotr od trzech lat nie widział się z Wilhelmem, jakkolwiek kochał kiedyś gorąco tego dobrego, wesołego brata, którego skutkiem znacznej różnicy wieku, kochał jakby ojca a nie brata.
Z sercem przeszytem głębokim smutkiem wspomniał teraz śmierć matki. Padła jakby piorunem rażona; zaledwie trzy dni chorowała i znikła nagle, jak niegdyś pani de Guersaint. Zmordowany bieganiem za doktorem, którego nie znalazł, wrócił Piotr do domu i zastał matkę swą nieży-