Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/509

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Mówiąc to, uśmiechał się z miną poczciwca i przyjmował Piotra w grocie jak zażyły i stały jej bywalec, postarzały i sterany na usługach ukochanego, świętego tego zakątka. Pomimo swej wielkiej pobożności, baron był tutaj zupełnie swobodny, rozmawiał i dawał objaśnienia z poufałością człowieka, pewnego względów i przyjaźni, jakiej zażywał u królujących w niebiosach potęg.
— Patrzysz, księże Piotrze, na te płonące grogmnice... Jest ich zawsze zapalonych około dwustu. Palą się dniem i nocą. A gorejące ich światła wygrzewają nieustającem ciepłem ściany groty...
Piotr doznawał duszności, tak dalece zapach wosku był silny. Olśniony jaskrawością pałającego tutaj światła, wpatrzył się pomimowoli w olbrzymi rodzaj świecznika stojącego wpośrodku; był on wyniosły i najeżony kolcami jak brona a coraz to zwężające się ku górze jego obręcze, nasadzone mnóstwem niewielkich świec woskowych, czyniły go z kształtu podobnym do jodły, gorejącej gwiaździstemi konstelacyami. Po za nim, leżała na ziemi olbrzymich rozmiarów brona, podtrzymująca na potężnych swych kolcach niezwykłych proporcyj gromnice; stały one rzędami, nierówne wysokością jak rury organów; niektóre z nich grube były jak uda. Inne jeszcze świeczniki w tymże samym rodzaju, rozstawione były tu i owdzie na wystających zrębach skały. Po lewej stronie, grota chyliła się nieco zniżona