Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/507

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Usiadł Piotr na ławie stojącej w pobliżu, chcąc własne skupić myśli, gdy oczy jego padły na kobietę, klęczącą w cieniu. Ubrana była czarno a drobna, cicha jej postać łączyć się zdawała z ciemnością nocy, dla tego nie dojrzał jej na razie. Odgadł, iż tą modlącą się kobietą jest pani Maze. Przypomniał sobie o liście, który musiała dziś odebrać. Litość owładnęła jego serce. Współczuł opuszczenie i osamotnienie tej kobiety, która zdrowa na swem ciele o inną błagała łaskę; szukała ona ulgi dla zbolałego swego serca, pragnęła ubłagać Orędowniczki serc strapionych, by nawrócić zechciała niewiernego jej a tak bardzo kochanego małżonka. List odebrany przez panią Maze musiał być okrutny obojętnością, czy szyderstwem, bo nieszczęsna opuściła twarz swą łzami zalaną i wyglądała na upokorzoną, w nicość obróconą biedną istotę, sponiewieraną otrzymanemi razami. Ucieczką jej całą była modlitwa; najchętniej zatapiała się w niej nocą, zgubiona wśród ciemności, mogąca płakać i cierpieć, błagać i żebrać o powrót utraconej miłości, nie zwracając na siebie niczyjej uwagi. Usta jej nie poruszały się słowami modlitwy, prośby swe słała ku niebu, ranami bolejącego swego serca, wzywając litości, domagając się swej cząsteczki szczęścia, powrotu miłości tego, którego ukochała tak gorąco.
Ach ta nieugaszona żądza szczęścia, zganiająca ich wszystkich do stóp dobrotliwej Zbawi-