Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pieniu. Mówiła mu ona o tych niedolach swoich a zżółkłe jesienią liście spadały na nich deszczem znużenia i wyczerpania sił żywotnych. Nie słyszał on szczegółów jej rozmowy, lecz widział uśmiech jej blady, twarz jej młodocianą i śliczną, pomimo malującej się w rysach rozpaczy i tęsknoty za życiem, dla niej na zawsze zamkniętem... Słyszeć się teraz zdawał, że wspomina o pożegnalnych pocałunkach z nim wymienionych przed laty w poranek ciepły i słoneczny. Wszystko to było jakby zamarłe i łzy, i pocałunki, i przysięgi wiecznej pamięci i wzajemnego odszukania się dla wiecznego i niespożytego ich szczęścia. Odnaleźli się, lecz po cóż? skoro ona jest trupem za życia a on jutro trupem się stanie wraz ostatniem święceniem... Od chwili, gdy doktorzy skazali ją na wieczne kalectwo, jak wyrzekli, iż nigdy nie będzie ani kobietą, ani żoną, ani matką, wszak i on skazać się może i wyrzec praw człowiekowi od natury nadanych. Odda się Bogu, stanie się nicością. Odczuwał wyraźnie całą słodycz i gorycz tego ostatniego widzenia się z Marya. Uśmiechała się ku niemu boleśnie i mówić poczęła o szczęściu, jakie nań spłynie w służbie boskiej. Wzruszoną była bardzo, wreszcie wymogła, by ją zawiadomił o dniu i godzinie, gdy odprawiać będie pierwszą swą mszę przy ołtarzu kościelnym.
Na stacyi Saint Maure, pociąg zatrzymał się na chwilę wśród wielkiego hałasu; Piotr ocknął