Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/491

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Marya stłumionym głosem westchnąwszy z zachwytu, nie znajdowała słów na jego wyrażenie. Powtarzała więc tylko od czasu do czasu:
— Jakież to piękne!... Boże mój, jakież to piękne... Piotrze, czy ty widzisz, powiedz, czy widzisz, jakie to piękne?...
Procesya defilowała teraz tuż przed nimi, o kilka kroków. Przestała być rytmicznym pochodem gwiazd, podtrzymywanych niewidzialnemi rękoma. W świetlanej jej smudze, Piotr i Marya odróżniali ludzkie postacie, poznawali nawet znajomych sobie pątników, niosących świece. Pierwszą zaraz poznali la Grivotte, która koniecznie chciała brać udział w procesyi, pomimo spóźnionej pory i zmęczenia, jakie pociągał za sobą parogodzinny pochód; utrzymywała że jest zupełnie zdrową i silną, że nigdy nie czuła się równie dobrze; szła z zapałem egzaltacyi, jakby tańcząc, lecz chłód nocy wstrząsał jej ciało dreszczem. Tuż w pobliżu za nią szła rodzina Vigneron; ojciec szedł przodem, trzymając wysoko swoją płonącą świecę, za nim szły ociężałe od zmęczenia żona i pani Chaise, a Gustawek, padający ze znużenia, mocno sztukał swą kulą o ziemię; prawa jego ręka pokryta była kroplami wosku. Wszyscy chorzy, mogący utrzymać się na nogach, brali udział w procesyi; była między nimi i Eliza Rouquet, straszna jak widmo potępieńca z twarzą odkrytą, przerażającą swemi rany. Chwilami dostrzedz można