Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/488

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

spuszczającą się procesyę, sunącą się z góry zwolna i nieprzerwanie.
Z po za lewego szczytu bazyliki, ciągnęły się podwójnym rzędem drżące gwiazdeczki i opuszczając się wzdłuż monumentalnej balustrady, rysowały swem światłem okrągławe jej wygięcia. Skutkiem oddalenia, ludzie niosący tych świateł tysiące, byli niewidzialni, ginęli w pomroce; posuwały się więc tylko pozapalane gromnice, szły w wyćwiczonym porządku, znacząc wśród ciemności płomienne smugi kolosalnego rysunku. Pomimo łuny bijącej od świateł, gmachy występowały w niepewnych kształtach, majacząc, wśród nocnych ciemności o niezgłębionych warstwach. Zwolna dopiero, gdy napływ świateł stawał się coraz obfitszy, architektoniczne linie kościołów nabierały wyrazistości; wystąpiły z ciemności wysmukłe, węgielne linie bazyliki, olbrzymie łuki podtrzymujące monumentalną balustradę, jasnością zaświeciła ciężka fasada przysadzistego kościoła św. Rożańca.
Drobne płomyki płynęły teraz, wciąż wzbierającą rzeką ku dołowi, ogniste jej nurty toczyły się zwolna, bezustannie wszakże dążąc do kresu, a powódź tych świateł, zlewając się w jedno ognisko, promieniała jak zorza zagarniająca coraz to większe obszary nieba, które wkrótce na całym horyzoncie zabłysnąć miało słoneczną chwałą.
— Piotrze — wołała Marya z dziecięcą radością — czy ty widzisz jakie to piękne... i coraz to piękniejsze!