Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/486

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy Piotr wrócił ze swej wycieczki, Marya zapytała go z żywością:
— No cóż owe róże?... Niedaleko ztąd muszą kwitnąć?...
Nie chciał jej zasmucać opowiadaniem swego spotkania z panią Vincent, rzekł tylko:
— Przeszedłem wszystkie trawniki, lecz róż nigdzie nie znalazłem.
— Dziwna rzecz! — szepnęła Marya z rozmarzeniem. Zapach ich tak wyraźny i taki słodki zarazem... Wszak czujesz ich zapach?... Naprzykład w tej chwili, jest niezwykle silny... jakby wszystkie róże, kwitnące w raju, spuściły się ku ziemi nocą i powiały swą wonią...
Lekki okrzyk ojca przerwał słowa Maryi. Powstał pan de Guersaint żwawo na równe nogi, ujrzał bowiem pierwsze światła procesyi na samej górze balustrady; obszedłszy bazylikę, procesya spuszczała się lewem skrzydłem ku dołowi.
— Wreszcie idą!
Zaraz za pojawieniem się pierwszych światełek, posypały się inne, mnóstwo innych, szeregi ich wydłużały się zwolna chwiejnemi liniami blasku. Wyłaniały się coraz liczniejsze punkciki świetlane, unosząc się z toni nocnych ciemności, a działo się to gdzieś bardzo wysoko, w głębokościach nieznanych, czarnych przestworzy. Równocześnie ze światłem, doleciały odgłosy śpiewanej przez pątników litanii o monotonnie i nużąco powta-