Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/474

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zek, opierając go o parapet. Widzialna ztąd grota jaśniała gorejącemi światłami.
— Czy dobrze będzie ci tutaj?...
— O tak! dziękuję, dobry mój Piotrze. Chciałabym tylko usiąść, by lepiej módz widzieć.
Pan de Guersaint pomógł jej usiąść, sam zaś stanął na kamiennej ławie, ciągnącej się przez całą długość parapetu. Niezliczone tłumy ludzi wyczekiwały procesyi z tą samą ciekawością i niepokojem jak się czeka na zapowiedziany fajerwerk w dniu uroczystości publicznych. Wspinano się na palce, wyciągano szyje. Piotr niemniej był zaciekawiony, chociaż nic jeszcze nie było do widzenia.
Zebranych tu było około trzydzieści tysięcy osób a wciąż nowi napływali przybysze. Każdy z nich trzymał w ręku gromnicę oprawioną w rodzaj papierowej trąbki, na której był wydrukowany niebieskim kolorem wizerunek N. Panny z Lourdes. Nie zapalono jednak jeszcze gromnic.
Ponad ruchomemi falami morza głów ludzkich, jaśniała grota, jarząc się płomieniście i rzucając odblask niby od olbrzymiej jakiejś kuźnicy. Przyciszony szmer głosów, powiew ludzkich oddechów, wykazywały swą potęgą ogrom zebranych tutaj ludzi; tysiące istot stłoczonych, duszących się zanurzało się w ciemności, kołysząc się zlekka całą tą ruchomą masą, zwiększającą się co chwila w swym napływie. Powodzią ludzką zalane teraz były wszystkie zakątki w pobliżu groty, pod drzewa-