Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sobem zdołał być posłusznym, by wzbronić sobie zastanawianie się i zrozumienie? Zażądano od niego bezmyślności i on starał się zadość temu uczynić, tłumiąc w sobie z wysiłkiem rwącą się w nim potrzebę prawdy. Zapewne serce jego zmiękczone było łzami matki i chciało ją zadowolnić, urzeczywistniając jej marzenie.
Przypomniał sobie wszakże bunty, jakie w nim wrzały niejednokrotnie, noce bezsenne we łzach przebyte, jakkolwiek powody nie formułowały się w nim jasno, mknęły one niesfornie i lekko zarysowane, ukazując obrazy z życia swobodnego, normalnego — a zawsze ukazywała się w nich twarz Maryi, promienna i łzami zroszona jak owego poranka, gdy przed rozstaniem całowali się, serca swoje zlewając w uściskach.
Tak, to wspomnienie najżywotniejszem w nim zawsze pozostało. A lata całe spędzone na studyach religijnych, na monotonnem uczeniu się i odprawianiu ćwiczeń duchowych, pasmem szarem, spłowiałem i nudnem, spadały i ogarniały go mgłą nieprzebytej, śmiertelnej nicości.
Pędzący wciąż w szalonym biegu pociąg kolejowy przeleciał hałaśliwie koło stacyi pomniejszej; w zadumie Piotra następował cały szereg luźnych i niewyraźnych wspomnień. Zdawało mu się, iż znalazł się wśród pustkowia i widział się błąkającym, jako młodzieniec dwudziestoletni. Marzenia jego majaczyły. Zachorował na czas dłuższy i nauka została przerwaną, wysłano