Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/461

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dem nich mam obowiązki... Trzeba się starać, by każdego i wszystkich zadowolnić.
Pan de Guersaint, który niemniej lubił wdawać się w gawędkę, zapytał:
— Więc pan wynajmuje mieszkania pielgrzymom?...
— O nie ja jeden! My wszyscy w Lourdes odstępujemy nasze mieszkania przyjeżdżającym. Takie to już warunki naszego życia! Okoliczności nami rządzą...
— I pan chodzi z nimi do groty?...
Cazaban oburzył się na podobne posądzenie. Zaprzestał skrobania brody brzytwą i z powagą, pełną godności rzekł:
— Nigdy! Nie, nigdy! Już od pięciu lat moja noga nie postała w tem mieście nowem, które podoba się pewnym ludziom budować i wciąż powiększać!
Znać było, że powstrzymywał swe słowa, skutkiem nieufności obudzonej, obecnością Piotra. Wciąż zerkał na jego sutannę ukradkiem, wreszcie czerwony krzyż, przypięty do ubrania pana de Guersaint, powstrzymywał go również od pragnącej się ujawnić szczerości opinii. Nie mógł wszakże zapanować nad sobą dłużej:
— Każdemu wolno mieć swoje zapatrywania... szanuję pańskie wierzenia... lecz co do mnie, to rzecz różna... nie podzielam wiary w te wszystkie fantasmagorye! Nigdy się z tem nie kryłem!... Jeszcze za cesarstwa znany byłem z mo-