Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/457

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szczyzny. Wyróżnił Piotr pomiędzy innymi, księdza maleńkiego wzrostu, szczupłego i czarnego; mówił on z włoskim akcentem, a błyszczące i ruchliwe jego oczy, zdawały się zdejmować plany z całej okolicy; podobny był raczej do szpiega, któremu polecono zbadać miejscowość przed zdobywczym najazdem... Drugi jeszcze ksiądz zwrócił uwagę Piotra. Wzrostu i tuszy okazałej, twarz miał łagodną i sapał, zapewne zbyt obfite spożywszy śniadanie; zatrzymał się teraz przed ubogą, starą i schorzałą kobieciną, popatrzał na nią i wcisnął jej w rękę srebrną pięciofrankówkę.
Pan de Guersaint, wróciwszy z powrotem, rzekł:
— Chodźmy teraz do owego golibrody. Pójdziemy bulwarem, a potem ulicą Basse.
Nic nie odrzekłszy, Piotr ruszył z nim w kierunku wskazanym. Wszak i on nosił sutannę; nigdy mu ona tak lekką nie była jak wśród tego tłumu pielgrzymów. Żył tutaj w rodzaju odurzenia i niezdawał sobie należycie sprawy z otoczenia; niby się spodziewał, iż spadnie na niego niespodziewana łaska wiary, w samej rzeczy zaś, doznawał coraz wstrętniejszego niesmaku, wynikającego z miejscowych warunków, z któremi się zapoznawał. Niezwykła ilość księży zgromadzonych w Lourdes przestała go razić, poczuwał się do braterstwa z nimi; jakże wielu musiało być w podobnem co on położeniu! Spełnia-