Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/431

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niego, jakby na dowód, że dobrze jej i miło iść z nim pod rękę i rozmawiać swobodnie. Uszczęśliwiony był temi domysłami. Tłomaczył jej teraz, że wypadkowo dziś właśnie nie jadł śniadania w towarzystwie kolegów; wyprawiał bowiem z Lourdes znajomą sobie rodzinę, która wyjechała koleją o godzinie wpół do dwunastej.
— Zbliżamy się do naszej restauracyi. Czy pani słyszy jak koledzy hałasują?...
Ze starego budynku tynkowanego i pokrytego dachem cynkowym, dochodziły głosy i śmiechy. Budynek okolony był wyniosłemi drzewami, krył się między niemi jakby w gaju.
Gerard przeprowadził całe towarzystwo przez kuchnię, mieszczącą się w obszernej, jasnej izbie. Prócz wielkiego pieca i stołu, rzucały się tutaj w oczy olbrzymich wymiarów garnki. Zwrócił uwagę zwiedzających na kucharza. Miał on krzyż czerwony na swem białem ubraniu, przybył bowiem do Lourdes jako pielgrzym, wyglądał wszakże zdrowo, a z tłustej jego twarzy uśmiech zdawał się nie schodzić ani na chwilę.
Gerard roztworzył teraz drzwi, wiodące wprost do wspólnej dla wszystkich sali jadalnej.
Sala była długa, a dwa rzędy prostych, sosnowych stołów ciągnęły się wzdłuż niej symetrycznie. Prócz mniejszego, podręcznego stołu i prostych stołków, wyplatanych słomą, nie było tu żadnych innych mebli. Ściany pobielone były wapnem a podłoga wyłożona czerwoną, poły-