Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/430

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— O nie! Tylko wczoraj, nie wiem dla czego, sen mnie ogarnął niespodziewanie około północy i spałam jak zabita w fotelu w sali św. Honoraty. A niech sobie pan wyobrazi, że moje towarzyszki tak dalece były dla mnie niedobre, że nawet mnie nie obudziły.
Roześmiano się z oburzenia ładnej pani Desagneaux. Lecz ona, nie ustając w gniewie na samą siebie, mówiła dalej:
— I spałam jak kłoda całe osiem godzin! Tak, spałam, chociaż najmocniejsze miałam postanowienie czuwania nad choremi przez noc całą!
Lecz i ją śmiech zaczął ogarniać. Roześmiała się głośno, pokazując ładne, białe swoje ząbki.
— Cóż panowie mówicie?... dobra ze mnie pomocnica!... Ta biedna pani de Jonquière zastępowała mnie przez całą noc... nie odpoczywając do rana! Napróżno siliłam się teraz namówić ją, aby poszła z nami na spacer; nie chciała uledz moim prośbom.
Rajmunda, usłyszawszy ostatnie słowa, rzekła podniesionym głosem:
— Ach ta dobra moja mama zamęcza się dobrowolnie! Ledwie ustać dziś może o własnych siłach! Uprosiłam ją, aby trochę spoczęła, zaręczając jej, że chore będą mimo to dojrzane.
Mówiąc te słowa, zwrócone do wszystkich, patrzała z miłym uśmiechem na Gerarda. Zdawało mu się nawet, iż przycisnęła się nieco bliżej do