Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/416

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

su wrócić do groty. Jeden tylko pomiędzy nimi ksiądz barczysty i otyły, rozparł się wygodnie i jadł z powagą, nakładając sobie obficie wszystkiego na talerz; nie śpieszył się, żuł powoli, majestatycznie i nieustająco.
— Nie zmarzniemy tutaj — zawołał pan de Guersaint, ocierając pot z czoła. Pomimo wszystko jeść będę z apetytem; od czasu jak jestem w Lourdes, ciągle jestem głodny... A ty czy także jesteś głodny?...
— Tak, tak, będę jadł — odpowiedział Piotr, ze wstrętem myśląc o śniadaniu.
Spis potraw składających śniadanie był bardzo obfity: łosoś, jajecznica, kotlety z tartemi kartoflami, cynadry duszone, kalafiory, mięsa na zimno, placek z morelami; wszystko to stało zbyt długo na ogniu, sosy były ckliwe, rzadkie i trąciły źle mytemi rądlami. Owoce tylko były piękne, zwłaszcza brzoskwinie. Goście, spożywający śniadanie, nie byli wybredni i nic ich tutaj nie raziło. Jakaś śliczna młoda panna o słodkich oczach i jedwabnej cerze, wciśnięta pomiędzy starego księdza i brodatego, brudnego jegomościa, jadła z widocznem zadowolnieniem nerki pływające kawałkami w pomyjowatej wodzie, mającej być sosem.
— Ten łosoś wcale jest smaczny — zauważył nawet pan de Guersaint — dodać tylko mu trzeba trochę soli, a będzie wyborny.