Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/397

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nią pani Volmar. Przestraszyła się, poznawszy swego sąsiada. Piotr niemniej był od niej zmięszany i udając iż jej nie widział, cofnął się szybko w głąb swego pokoju. Lecz teraz zrozumiał rzecz całą. Ów samotnie podróżujący mężczyzna, nie znalazłszy więcej nad jeden pokój swobodny, ukrywał w nim swą ukochaną, zamykając ją w owej wielkiej szafie, podczas gdy go sprzątano; jeść musieli z jednego talerza potrawy, które tu dla niego przynoszono, popijając z jednej tylko szklanki. Zamkniętą i jakby uwięzioną była pani Volmar w tym pokoju hotelowym, lecz szepty i westchnienia miłosne, tłomaczyły wszystko. Teraz, usłyszawszy że ukończono sprzątanie, wyszła ze swego ukrycia, roztwierając drzwi szafy z wewnątrz i wysunęła głowę na balkon, by odetchnąć świeżem powietrzem, a zarazem wyglądać przyjścia tego, którego kochała. Piotr znał teraz przyczynę, dla której nie spełniała swej służby w szpitalu, i wiedział już, dla czego pani Desagneus nie mogła się o nią dopytać. Zamyślił się nad losem tej kobiety; w Paryżu życie jej upływało pomiędzy świekrą surową i odstręczającego obejścia, oraz mężem, niegodnym jej miłości. Rok cały upływał jej w udręczeniu i w oczekiwaniu trzydniowej swobody, trzydniowej pieszczoty. By pozyskać te dni kilka, musiała używać wybiegu i dopuszczać się świętokradztwa; pod pozorem służenia Bogu, zadawalniała żądzę miłosnych swych pragnień. Piotr nie wiedział dla czego, lecz do