Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/374

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wym: ażali dostępu nie dadzą jej do źródła i skonać ma jej dziecko, pomimo iż inne dziatki życie w grocie odzyskały? Ślepiec ukazywał mętne swe oczy, przewidzieć spragnione, blady wyrostek odsłaniał ranami okryte swe ciało, a sparaliżowana kobieta wysilała się, by złożyć ręce w błagalnej prośbie: więc umierać mamy nie doznawszy pocieszenia, skonać w męczarniach tuż obok zdroju uzdrowienia, który przed nami skrywacie?... opuścili nas lekarze z całą mądrością swoją, my, wiedzeni wiarą, przybyliśmy tutaj szukać odrodzenia, lecz zamknięto nam dostęp do tego, co nam dać może szczęście!...
Wszyscy wierzący niemniej byli zrozpaczonymi. Widzieli oni rąbek nieba uchylonego przed sobą, rozświetliła się ciemność ziemskiego ich żywota; rabowano im teraz radosną ich chimerę, najwyższe pocieszenie strapionych, wiarę, iż Panna Najświętsza zstąpić z niebios raczyła, by nieść ludziom nieskończoną w swej błogości słodycz wszechmocnego orędownictwa swego.
Złączone prośby obecnych nie wymogły nic na merze, nie pocieszył ich nawet żadną obietnicą. Powstał tłum z ziemi i szlochając, oddalił się jeszcze nieszczęśliwszy, jakby rażony gromem doznaną niesprawiedliwością. Szemrzący wyrzekali na bezmyślność okrucieństwa i znęcania się nad nędznymi i upośledzonymi prostakami, lecz pewność mieli oni niezłomną, iż niebo nie zaniedba spuścić pomstę na prześladowców...