Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/371

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tki, zwłaszcza pomiędzy dziećmi. Niektóre udawały, inne wpadały w nerwowe ataki; popłoch szerzył się i udzielał szeroko; nad spokojnem Lourdes, powiał dech szaleństwa.
Nim przystąpiono do zabicia groty deskami, komisarz postanowił wywieźć z niej nagromadzone przez wiernych podarki. Nikt nie chciał wynająć mu wozu. Dopiero nad wieczorem stara jakaś kobieta zgodziła się wóz swój wynająć. We dwie godziny później, padła na ziemię i połamała sobie żebra. Człowiek zaś, który pożyczył swej siekiery ludziom przez komisarza przysłanym, postradał nazajutrz nogę, niespodziewanie przygniecioną olbrzymim kamieniem. Już zmrok zapadał, kiedy nareszcie komisarz uwoził z groty złożone tam kwiaty, gromnice, pieniążki i serca ze srebrnej blaszki, rzucone w podarku na piasek koło źródła. Tłum szemrał i sykał, wygrażał pięściami, nazywając komisarza gwałcicielem, złodziejem i zbrodniarzem! Robotnicy przez komisarza nasłani, ukończyli nareszcie wbijanie słupów i zagradzanie groty deskami; miały one strzedz porządku, niedopuszczać do świętego miejsca, przeciąć możność obcowania z owem czemś nieznanem, uwięzić cud, by nie ujawniał się na zewnątrz... Z niesłychaną naiwnością władze cywilne mniemały, iż koniec zdołały położyć wszystkiemu i że te kilka desek powstrzymać zdoła tysiączne tłumy, zbiegające się tutaj z daleka, wiedzione żądzą swych iluzyj, spragnione nadziei.