Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/294

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i przenikliwy głos kapucyna wołającego bez przerwy: „Panie, daj uzdrowienie naszym chorym!.. Panie, daj uzdrowienie naszym chorym!“...
Przez wyniosłe okna przedostawało się do izby zimne światło, pozbawione słonecznych promieni, panowała tu wilgoć z ckliwym zaduchem piwnicy zalanej nieczystą wodą.
Wreszcie pan Sabathier został rozebrany. Zawiązano mu tylko wązką płachtę na brzuchu dla przyzwoitości.
— Proszę — mówił błagalnym głosem — proszę, zanurzajcie mnie w wodę powoli, stopniowo...
Pan Sabathier lękał się niezmiernie zimnej wody. Opowiadał, że gdy poraz pierwszy zanurzono go tutaj przed laty kilku, tak dalece się przeraził, iż przysiągł sobie nigdy na nic podobnego nie narażać się w przyszłości. Zdaniem jego nigdy nie było dotkliwszej tortury. Wreszcie, wstręt w nim jeszcze wzbudzała nieczystość wody. Ojcowie strzegący groty, obawiając się wyczerpać zbytecznie źródło, zmieniają wodę w wannach tylko dwa razy na dobę, ponieważ zaś przeszło stu chorych kąpie się w tym przeciągu czasu w każdej łazience, woda zamienia się w gąszcz wstrętny i cuchnący. Znajdują się w nim części skrzepłej krwi, ropy, skóry, szarpi, bandaży, pozostałości wszelkich ran, chorób i zgnilizny. Wodę znajdującą się w tych wannach można nazwać nalewką na zarodki trujące, esencją najzaraźliwszych chorób i jako cud