Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/289

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

od Jej źródła. O bo ja będę uleczoną, czuję, że będę uleczoną!
Coraz głośniej wyrzekała dziewczyna, siejąc popłoch pomiędzy chorymi. Zbliżył się ku niej jeden z miejscowych kapelanów i starał się uspokoić słodkiemi słowy. Niechaj będzie cierpliwszą, zaraz zapyta się o nią zdania ojców tu zebranych a jeżeli zachowa się spokojnie, to prawdopodobnie wkrótce i na nią kolej kąpieli nadejdzie.
Krzyk kapucyna i tłumu grzmiał nieustająco: „Panie, daj uzdrowienie naszym chorym!... Panie, daj uzdrowienie naszym chorym!“...
Piotr dostrzegł panią Vêtu przed drzwiami wiodącemi do łazienek. Niemógł oczów oderwać od jej twarzy zbolałej a teraz nadzieją żyjącej, z oczami utkwionemi w niewiasty wychodzące z wnętrza budynku; uważała je za szczęśliwe, wybrane i uleczone. Naraz wyszła ztamtąd pani Vincent, płakała, jakby obojętną była na stan swej córki, lecz płakała nad własną męczarnią powolnego konania w oczekiwaniu chwili teraz przeżytej, zrozpaczona odmową Matki Bożej, która ulitować się nie chciała nad biedną jej dzieciną.
Pani Vêtu przekroczyła teraz drzwi kąpieli upragnionej, szła tam z zapałem umierającej a życie odzyskać pragnącej i pewnej, że je tam odnajdzie. Tłum niezrażony i wytrwały wciąż powtarzał: „Panie, daj uzdrowienie naszym