Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/262

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Massabielle kościoły miały w sobie coś kruchego, przemijającego, jak wiara lub zabawka dziecinna, a unosząca się po nad niemi biała i smukła wieżyczka przywodziła pamięci myśl o wątłem i nikłem ramieniu modlącej się Bernadetty, która dłonie ku niebu wyciągając, korzyła się przed niem w napadach nieprzytomności przygnieciona nędzą swą ludzką.
Wejścia do groty nie można było ztąd widzieć. Znajdowało się ono na lewo, u stóp skały. Po za bazyliką widniał wielki gmach kwadratowy, siedlisko ojców, a znacznie jeszcze dalej, wśród rozłożystej i pełnej cienia doliny, wznosił się pałac biskupi. Szczegóły te tonęły wobec światłości, jaką płonęły trzy po nad sobą połyskujące kościoły. Poranne słońce, tumany złotych pyłów wzbijając wciąż ku górze, napełniało niemi powietrze, wśród którego dźwięczały i rozbijały się echa rozkołysanych dzwonów kościelnych, śpiewając pieśń radosną na powitanie rozpoczynającego się dnia dzisiejszego.
Gdy Piotr i Marya przedostali się na plac św. Różańca, rzucili spojrzenia swe na esplanadę tworzącą ogród o podłużnym środkowym trawniku, po bokach którego rosły wspaniałe drzewa dwóch alei dochodzących do nowego mostu. Tu wznosiła się kolosalna statua Matki Boskiej w koronie, zwrócona obliczem ku bazylice. Chorzy i pątnicy, przechodząc tedy, żegnali się pobożnie.