Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tem ohydą wyziewów. Boże mój, po cóż tyle szpetoty, brudu, cierpienia! Czyż podobna, by to istnieć mogło pod słońcem promieniejącem radośnie, pod niebem pogodnem i jasnem, nad brzegami malowniczych górskich strumieni, wśród czystego, aromatycznego powietrza!
Piotr ciągnął wózek z Maryą i postępował na czele orszaku. Wydostawszy się z Alei na plac de la Merlasse, wstąpił jakby w kąpiel słoneczną i promiennie jarzącą wśród świeżego, wonnego powietrza. Odwrócił twarz i uśmiechnął się ku Maryi. Wkrótce dotarli do placu Różańca i zachwyconymi byli oboje czarująco pięknym widokiem, jaki roztoczył się przed nimi, wśród uroczo pięknego poranka.
Na wschód przed nimi spoczywała stara część miasteczka Lourdes, zagłębiająca się w nierówności gruntu, po za wielką skałą z ruiną starego zamku na swym szczycie. Zdala, po za odległemi górami, wschodziło słońce, śląc skośne promienie, w których świetle zarysowywała się owa samotna skała w lila konturach, ukoronowana walącemi się murami i wieżycą średniowiecznego obronnego zamku, strzegącego niegdyś przesmyku siedmiu dolin. Wśród złotych promiennych pyłów wibrujących w powietrzu, piętrzyły się i jeżyły śmiałe i dumne szczyty gór wyniosłych, podobne zaczarowanym grodom olbrzymów nieznanych, niżej zaś tonęły w półcieniach ludzkie siedziby o dachach i formach niewyraźnych, gu-