Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Łóżka są w dobrym stanie, bielizna świeżo w nich zmieniona. Widać, że tutejsze siostry zajęły się niemi troskliwie. Skład materacy wiem gdzie urządzono, jeżeli zatem pani sobie życzy, to pójdziemy razem i zaczniemy je znosić. Ułożemy je na ziemi, oto tutaj, pomiędzy łóżkami.
— Ależ z całą przyjemnością! — zawołała uradowana pani Desagneaux, ciesząc się jak dziecko, że będzie nosiła materace swojemi wypieszczonemi rączkami, wytwornie ładnej blondynki i nienawykłej do pracy paryżanki.
Pani de Jonquière zaczęła hamować wielki jej zapał.
— Zaczekajmy, powoli, nie ma gwałtu! Przyniesiecie materace jak łóżek nam zabraknie. Niekontenta jestem z tej sali. Biedę mieć będziemy, by tu utrzymać świeże powietrze. W przeszłym roku miałam salę świętej Rozalii, na pierwszem piętrze... No, ale cóż począć, trzeba myśleć, aby nam i tutaj źle nie było.
Zaczęły się schodzić inne damy szpitalne. Szpital się niemi roił, a każda pragnęła wykazać swe dobre chęci i żądzę stania się pożyteczną. Zbyt wielka ilość dam szpitalnych przyczyniała się niemało do zwiększenia panującego tu nieładu, były to bowiem kobiety bogate, światowe, pragnące raczej popisu w wykazywaniu swego miłosiernego poświęcenia. Było ich przeszło dwieście. Ponieważ każda z nich dla pozyskania tytułu i urzędu damy szpitalnej, składała dar w za-