Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tak było w rzeczy samej. Nigdy jeszcze nie zaciekano się w tak drobne szczegóły. A teraz dopiero spostrzeżono z przerażeniem, iż najtrudniejsi do przenoszenia chorzy, mieli sobie wyznaczone najwyższe piętro gmachu. Jakim sposobem? Skutkiem jakiej omyłki? — fakt pozostawał niewytłomaczony, lecz trzeba było naprędce zmienić klasyfikacyę, co wprowadziło chaotyczny nieład, psujący niepowetowanie cały plan, przygotowany przez dyrekcyę. Rozpoczęto rozdzielanie kart chorym a młody jakiś ksiądz został zawezwany do zapisywania w regestrach adresów, nazwisk i numerów. Każdy chory był obowiązany do przedstawienia swej karty podróży, danej mu przez zarząd Przytułku w Paryżu; karta taka była kolorowa, stosownie do miana pociągu; nazwisko było już na niej wypisane, jak również numer porządkowy, dodawano zatem na niej obecnie nazwę sali i numer łóżka. Drobna ta na pozór robota szła wolno, opóźniając do nieskończoności rozmieszczenie chorych pod dachem.
Zawrzało teraz w samym gmachu. Na wszystkich jego piętrach i we wszystkich jego salach, rozlegał się odgłos przyśpieszonych kroków ludzkich. Pan Sabathier, wniesiony wraz z pierwszymi chorymi, znalazł się w jednej z sal dolnych, zwanej „salą małżeństw“, albowiem dozwalano tutaj żonom pozostawać przy mężach. Po zatem, tylko kobiety przyjmowano w szpitalu Matki Boskiej Bolesnej. Zrobiono ustępstwo dla