Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

swą walizkę, żegnał towarzyszów wagonu słowami: „Szczęść wam Boże!“ Większa część twarzy wyrażała nieświadomość, zakłopotanie, zmęczenie, a zarazem wesołość ludzi podróżujących dla przyjemności i przybyłych w miejsce dla siebie nieznane. Ścisk, tłoczenie się i roztrącanie połączone z głośnem mówieniem wszystkich naraz, wywoływało zamęt niewypowiedziany; wciąż zaś trwająca jeszcze ciemność nocy wzmagała zamieszanie, utrudniając zaprowadzenie ładu. Napróżno urzędnicy kolejowi, stojąc przy drzwiach, chrypli z wysiłku, z jakim krzyczeli: „Tutaj wyjście! Tutaj wyjście!“ nikt ich słyszeć się nie zdawał, jakkolwiek wszystkim pilno było się wydostać.
Siostra Hyacynta lekko wyskoczyła z wagonu, gdy tylko drzwiczki zostały otwarte, zostawiła ona zmarłego pod strażą siostry Klary, sama zaś biegła ku furgonowi, gdzie spodziewała się zastać jeszcze doktora Ferrand, licząc, że ksiądz zechce jej dopomódz. Na swej drodze spotkała ojca Fourcade; przyciszonym głosem opowiedziała mu o śmierci nieznajomego człowieka. Ojciec Fourcade ledwie że zdołał powstrzymać gest niezadowolnienia, wypadków tego rodzaju nielubił, zatrzymał śpieszącego się wciąż barona Suire i powiedział mu coś do ucha. Przez chwilę szeptali z sobą pośpiesznie, poczem baron Suire począł przebijać się przez tłum i wkrótce wrócił z dwoma tragarzami, którzy trzymali nosze szczelnie