Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

latarnia lokomotywy, podobna do czerwonej gwiazdy rosnącej stopniowo. Przeraźliwy świst rozlegał się coraz częściej. Ustał i słychać było dychanie pary, oraz przytłumiony turkot kół zwalniających się w rozpędzie. Doleciał już odgłos śpiewanego przez pątników hymnu na cześć Bernadetty, hymnu śpiewanego równocześnie przez wszystkich jadących pociągiem. Aż wreszcie ten biały pociąg, napełniony cierpieniem i wiarą, pociąg jęczący bólem i śpiewanemi modlitwami, dojechał do Lourdes i zatrzymał się przed dworcem.
Drzwiczki wagonów otworzono natychmiast i runęły z nich potoki wysiadających pielgrzymów, oraz chorych mogących się ruszać o własnych siłach. Ścisk przed dworcem powstał gwałtowny. Zrzadka płonące latarnie gazowe, słabo tylko oświecały tłum ludzi ubogo odzianych w ubrania nieokreślonej, spłowiałej barwy, tłum najeżony dźwiganemi przez każdego pakunkami kształtów przeróżnych, koszy, walizek i skrzynek drewnianych. Potrącano się nielitościwie, jak spłoszone stado, które szukało teraz, kręcąc się bezładnie, drzwi prowadzących ku wyjściu, nawołując przytem rozproszonych wśród ścisku członków rodziny, krzycząc za dotkliwszem potrąceniem, całując i witając tych, którzy wyczekiwali nadejścia pociągu. Jakaś podróżna oświadczała oczekującym na nią znajomym: „Spałam doskonale!“ Proboszcz ze stron dalekich, unosząc