Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ścią dobieżenia chwili własnego wyswobodzenia ze znoszonych męczarni.
Przez chwilę, nawet ów nieznajomy a konający człowiek zdawał się wzmagać na siłach. Siostra Hyacynta wciąż przy nim będąca, ujrzała jak rozwarł powieki a uśmiech błogi rozjaśnił mu oblicze. Raz jeszcze zabłysła przed nim nadzieja...
Marya wciąż trzymała w owej rączce dłoń Piotra. Była teraz godzina siódma, za pół godziny pociąg miał stanąć w Bordeaux. Z powodu zaszłego opóźnienia, pociąg pędził szalonym biegiem. Burza spuściła obfite potoki deszczu, obecnie więc powietrze było łagodne, czyste a niebo nieskończenie jasne.
— Ach Piotrze, jakże to wszystko piękne! — powtarzała Marya, z czułością serdeczną ściskając go za rękę.
I pochyliwszy się nieco ku niemu, rzekła przyciszonym głosem:
— Piotrze! miałam objawienie przed chwilą. Matka Boska uwzględniła moją prośbę i ty również uzdrowiony zostaniesz...
Zrozumiał co mu przez to powiedzieć chciała i uląkł się prawie, tak nadziemsko jaśniały oczy Maryi prosto w niego utkwione. Ona modliła się o jego nawrócenie a ta wiara istoty, którą kochał najwięcej, wiara naiwna w możność odzyskania wierzeń, które utracił, trwogą jakąś dziwną napełniła jego duszę. Dlaczegóż nie miałby z czasem