Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ty, lecz w kieszeniach nieznajomego znalazł tylko różaniec, nóż składany i trzy susy. Nie miano się więc dowiedzieć już niczego o nim.
W tej właśnie chwili ktoś oznajmił przybycie siostry Klary i ojca Massias. Ten ostatni zagawędził się dotychczas z proboszczem miejscowym w jednej z ubocznych sal dworca kolejowego.
Przybycie jego wywarło teraz w wagonie wielkie ogólne wzruszenie. Przez chwilę zdawało się, iż wnosi on z sobą ocalenie. Lecz pociąg miał ruszać w dalszą drogę, rozlegał się hałas zamykanych drzwiczek wagonów, trzeba było się więc śpieszyć i załatwić się na prędce z ostatniem namaszczeniem, by nie spowodować zbytecznego opóźnienia się z wyjazdem.
— Tutaj, tutaj, mój ojcze! — wołała siostra Hyacynta. Nasz nieszczęśliwy chory jest tutaj. Śpiesz się, mój ojcze, i przybywaj na pomoc.
Ojciec Massias, jakkolwiek o pięć lat starszy od Piotra, był wszakże jego kolegą z seminaryum. Chudy, wysoki, z twarzą ascetyczną, okoloną jasno blond brodą, oczy miał płonące ogniem wiary. Wątpliwości w swych wierzeniach nie miał on nigdy, nie miał wprawdzie spokojnej wiary dziecka, lecz był żarliwym apostołem gotowym do walki, poświęcenia się dla tem większej chwały Przenajświętszej Panny.
Z ramion spływała mu długa peleryna z kapturem, na głowie miał kosmaty kapelusz z wielkie-