Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/326

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Od chwili, kiedy córka jej wydała ostatnie tchnienie, jedno tylko miała na myśli: kwiaty, stosy kwiatów. Za każdym razem, kiedy spostrzegła nową osobę, nie troszczyła się o nic, zdawała się obawiać, że nie znajdą dosyć kwiatów.
— Macie róże? — odezwała się znowu po chwili milczenia.
— Tak... Upewniam cię, że będziesz zadowolniona.
Potrzęsła głową i znowu wpadła w poprzednią nieruchomość. Tymczasem posługacze konduktowi czekali na schodach. Trzeba było skończyć to nareszcie. Pan Rambaud, który sam słaniał się jak pijany, błagającym ruchem wzywał Julię, by pomogła mu uprowadzić z pokoju nieszczęśliwą kobietę. Oboje wzięli ją łagodnie pod ramiona, podnieśli i prowadzili do sali jadalnej. Ale jak tylko zrozumiała o co chodzi, odepchnęła ich w przystępie najwyższej rozpaczy. Był to widok rozdzierający. Rzuciła się na kolana przed łóżkiem, czepiała prześcieradeł, głośnym buntem serca swego napełniła pokój cały; Joanna tymczasem, pogrążona w wiecznem milczeniu, sztywna i zimna, zachowywała swą twarz kamienną. Twarzyczka jej poczerniała trochę, a usteczka złożyły się wyrazem mściwej zaciętości. Ponure to i nieprzebłagane oblicze dziewczyny zazdrośnej, przyprowadzało Helenę do szaleństwa. Drugą dobę patrzyła na nią, jak zastygała w swej zaciętości, jak stawała się coraz dzikszą, im bardziej zbliżała się ku ziemi. Gdybyż raz jeden, raz ostatni, Joanna uśmiechnęła się była do niej! Jakąż pociechą byłoby to dla niej.
— Nie, nie! — wołała. — Błagam was, zostawcie ją chwilkę jeszcze... Nie możecie mi jej odebrać. Chcę ją ucałować... Oh! chwilkę, jedną chwilkę...
I drżącemi rękami trzymała ją, walczyła o nią z tymi ludźmi, którzy się kryli w przedpokoju i z miną znudzoną plecami odwracali. Ale usta jej nie mogły ogrzać zimnej twarzy zmarłej, Joanna opierała się uściskom i odmawiała