Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/265

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Pokusa nadto była wielka, ucałował je. Zadrżała.
— Nie, nie, grzej się... Jak będzie ci ciepło...
Oboje utracili świadomość czasu i miejsca. Nieokreślone uczucie mówiło im, że późna już była godzina w tej długiej zimowej nocy. Świece dopalały się w uśpionym pokoju i zdawały się mówić im, że czuwali już od bardzo dawna. Dokoła nich roztaczała się pustynia; żaden szmer, żaden głos ludzki nie przerywał ciszy. Byli po za światem, gdzieś na morzu, a tysiące mil dzieliło ich od lądów. O węzłach, łączących ich z rzeczami i ludźmi, zapomnieli całkowicie, tak że zdawało im się, że tu się urodzili, w tej chwili właśnie, i tu mają zaraz umrzeć we wzajemnym uścisku.
Nie mieli już słów nawet. Słowa nie oddawały ich uczuć.Może być, że się znali gdzieś indziej, ale tamto nie szło już w rachunek. Chwila teraźniejsza tylko istniała, i używali jej powoli, nie mówiąc o miłości swojej, przyzwyczajeni już jedno do drugiego, jak gdyby po dziesięciu latach małżeństwa.
— Ciepło ci!
— Oh; tak, dziękuję.
Niespokojność jakaś zdjęła ją; pochyliła się.
— Trzewiki moje nie wyschną.
On zapewnił ją, że owszem, wziął w rękę trzewiczki, i oparł je o żelazo kominka — mówiąc głosem bardzo cichym:
— Tak dobrze, wyschną, upewniam cię.
Odwrócił się, jeszcze ucałował jej nogi. Żar, który napełniał ognisko palił ich oboje. Ona nie opierała się już pieszczotom jego, które się stawały coraz natarczywsze. Wszystko, co ją otaczało, znikało przed nią, jej własne istnienie było dla niej zagadką, jedno tylko wspomnienie młodości pozostało: pokój, w którym tak było gorąco jak tutaj, i wielki piec z żelazkami, nad którym się pochylała. I pamiętała, że wówczas czuła takie unicestwienie isoty swojej,