Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/266

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i że uczucie to nie było mniej przyjemne, że pocałunki którymi Henryk obsypywał ją, zadawały jej śmierć powolną, nie więcej rozkoszną jak tamta. Kiedy nagle pochwycił ją w ramiona, niepokój ogarnął ją raz jeszcze. Zdawało, się jej, że ktoś krzyknął, że zapominała o kimś, co łkał w cieniu. Ale trwało to jedno mgnienie tylko, potoczyła wzrokiem do koła, nie ujrzała nikogo. Pokój ten był jej nieznany, żaden przedmiot tu nie przemawiał do niej. Gwałtowna ulewa sprawiała przeciągły szum. Helena, jak gdyby snem zmorzona, osunęła się na ramię Henryka... Za nimi druga połowa portyery opadła.
Kiedy Helena wróciła bosemi nogami, szukając trzewików przed gasnącym ogniem, pomyślała sobie, że dnia tego kochali się mniej niż kiedy, miłość ich wzajemna nigdy jeszcze nie była mniejszą jak dnia tego.