Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ah! jeżeli myślisz, że mam czas do wytłomaczenia ci... Przyjdzie zaraz. Ostrzegam cię. Uchodźcie prędko, uchodźcie oboje.
Julia gwałtownego nareszcie doznała wzruszenia. Wzburzona zaczęła biegać po pokoju; mówiła szybko, bez ładu i związku.
— Oh! mój Boże — Oh! mój Boże!.. Dziękuję ci. Gdzie mój płaszcz? Co za niedorzeczność, ten ciemny pokój! Daj mi płaszcz, przynieś świece, niech znajdę mój płaszcz... Moja kochana, przebacz — jeżeli nie dziękuję ci... Nie wiem, gdzie są rękawy; nic nie wiem, nie mogę już...
Strach paraliżował ją Helena musiała dopomóc jej włożyć płaszcz. Kapelusz włożyła krzywo, nie zawiązała nawet wstążek. Ale co najgorsza, stracono całą minutę na szukaniu zasłonki od kapelusza, która była spadla pod łóżko... Jąkała się, drżącemi rękami przetrząsała kieszenie i spoglądała dokoła, czy nie zapomniała czego, coby ją skompromitować mogło.
— Co za nauka! co za nauka!... Ah! to już koniec na tem z pewnością!
Malignon bardzo blady głupią miał minę. Czuł się znienawidzonym i śmiesznym. To jedno tylko dobrze pojmował, że stanowczo nie wiodło mu się.
— A zatem sądzicie panie, że i ja także powinienem odejść?...
Nie potrafił zdobyć się na inne pytanie.
Nie odpowiedziano mu. Wziął przeto laskę i udając krew zimną, rozmawiał dalej. Czasu było dosyć. Właśnie, były tu jeszcze wschody inne dla służby; nikt tędy nie chodził już teraz, ale można było przejść. Dorożka pani Deberle została była przed drzwiami, oboje zatem pojadą nadbrzeżem.
— Uspokójże się pani — powtarzał. — Wszystko się bardzo dobrze układa... Tędy, proszę.