Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Mała poważnie wytrzymała to spojrzenie i, rozplótłszy ręce, instynktownym ruchem chwyciła matkę za suknię i przyciągnęła ją do siebie.
— Ach! zuch! — powtarzał doktór, podnosząc Lucyana i całując go w oba policzki. — Rośnie, że aż miło.
— No, a ja, zapominasz o mnie? — spytała Julia.
Przysunęła głowę. Henryk, trzymując Lucyana na jednem ręku, przechylił się ku żonie i pocałował ją. Wszyscy troje uśmiechali się do siebie.
Helena bardzo blada zaczęła mówić o odejściu. Ale Joanna nie przystała na to; chciała widzieć; wzrok jej powoli błądził od Deberle‘ów do matki. Kiedy Julia nadstawiła usta do pocałowania mężowi, ogień błysnął u Joanny.
— Za ciężki — rzekł doktór stawając Lucyana na ziemi. — A więc czas był dobry?... Widziałem wczoraj Maligno’na, opowiadał mi o swoim tam pobycie... Dałaś mu odjechać przed sobą?
— O, nieznośny on jest! — szepnęła Julia, spoważniawszy, z twarzą zakłopotaną. — Przez cały czas dokuczał nam.
— Twój ojciec spodziewał się dla Pauliny... Czy nie oświadczył się?
— Kto! on, Malignon? — zawołała zdziwiona i jak gdyby obrażona.
Potem, z miną znudzoną dodała:
— Dajże pokój, to szaleniec!... O jakżem szczęśliwa, że już jestem u siebie.!
Tu na pozór niby bez żadnej przyczyny nastąpił z jej strony wylew czułości; który zadziwiał zwykle przy takim charakterze. Przycisnęła się do męża, podnosząc ku niemu głowę swą. On, czuły i porażliwy, zatrzymał ją w uścisku przez chwilę. Zdawali się zapominać o tem, że nie byli sami.
Joanna nie spuszczała z nich oka. Blade jej usta drżały od gniewu, miała twarz kobiety złośliwej i zazdrosnej. Boleść, którą odczuwała tak była żywa, że musiała