Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jednak wszystko widziała, słyszała wszystko. Tak było dobrze, tak słodko.
— Panienko, trzeba się odsunąć — rzekła Rozalia, która wróciła do niej. — Słońce nadto grzeje panienkę.
Ale Joanna nie przystała na to. Nadto dobrze jej tu było. Teraz zwróciła uwagę swą już tylko na służącą i żołnierza. uczuwając ową ciekawość dziecka do rzeczy, które przed niem tają. Spuściła oczy, niby nie patrząc na nich i jak gdyby usypiając, ale z pomiędzy rzęs śledziła ich bacznie.
Rozalia pozostała przy niej minut kilka. Nie miała jednak sił opierać się wołaniom grabi. Znowu krok za krokiem, jak gdyby mimowoli podeszła do Zefiryna. Łajała go za jego nowe ruchy, ale w istocie była zachwycona, przejęta niemem uwielbieniem. W długich swych z kolegami przechadzkach po ogrodzie botanicznym i placu Chateau d‘Eau, gdzie się znajdowały koszary jego, żołnierz nabył wdzięczących się ruchów elegancika paryskiego. Wyuczył się wymowy, przymilającej się wesołości i nierozumiałego stylu, tak pochlebnych dla pań. Czasami traciła oddech z zadowolenia, słuchając frazesów, które mówił do niej, kołyszając ramionami; wyrazy których nie rozumiała wywoływały rumieniec dumy na trzwarz jej. Mundur nie przeszkadzał mu już teraz; z zuchowatą miną machał rękami tak, jak gdyby je chciał wykręcić sobie; miał swój szczególny sposób noszenia kaszkietu na szyi, co odsłaniało okrągłą twarz jego z nosem naprzód wysuniętym, kaszkiet zaś kołysał się miękko wraz z ciałem. Przytem emancypował się, zaglądał do kieliszka i ściskał kobiety. Z pewnością wiedział teraz więcej niż ona, z tem swojem szydzeniem i niedomawianiem. Nadto się okrzesał w Paryżu. I zachwycona, i rozgniewana, stawała przed nim, wahając się, czy ma go podrapać czy pozwolić sobie mówić głupstwa.
Zefiryn tymczasem, gracując, zawrócił się w alei. Znajdował się za wielką trzmieliną z ukosa spoglądał na Ro-