Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

A kiedy Helena podała jej filiżankę:
— Bez cukru... Nie chcę.
I gwałtownie kładła się napowrót; po raz drugi odpychała ziółka utrzymując, że je przesłodzono, że nie troszczono się już o nią wcale. Helena, bojąc się rozdrażnić ją więcej jeszcze, nie odpowiadała nic, patrzała tylko na nią, a wielkie łzy spływały po jej policzkach.
Szczególnie w obecności doktora Joanna okazywała gniewliwe usposobienie swoje. Jak tylko on wchodził, nieruchomie leżała na łóżku i pochylała głowę, jak te dzikie zwierzęta, co się boją, by do nich obcy nie zbliżył się. Czasami nie odpowiadała wcale, i nieruchoma z oczami utkwionemi w sufit, dawała się egzaminować i badać puls. Innych dni znowu nie chciała go widzieć wcale i z taką zaciętością zaciskała sobie oczy rękami, że chcąc je oderwać, trzeba byłoby wykręcić je. Jednego wieczora, kiedy matka podawała jej łyżeczkę lekarstwa, wyrzekła to okrutne słowo:
— Nie, to trucizna.
Helena zdumiała się; serce jej przeszył ból ostry; bała się dochodzić znaczenia słów tych.
— Co mówisz, moje dziecię? — spytała. — Czy rozumiesz, co mówisz? Lekarstwa nigdy nie są dobre, ale trzeba je zażywać...
Ale Joanna uparcie milczała na to, odwracając głowę od lekarstwa. Od tego dnia kierując się tylko chwilowym kaprysem, brała lub nie brała lekarstwo, jak się jej podobało, Wąchała flaszeczki, i podejrzliwie spoglądała na te co stały na stoliczku nocnym. I jeżeli raz odepchnęła którą z nich, to już poznawała ją i później; prędzej umarłaby, aniżeliby miała z niej napić się choć kropelkę. Zacny pan Rambaud tylko umiał czasem skłonić ją do tego. Teraz znowu przesadną czułość okazywała mu szczególnie kiedy doktór był przy tem, i błyszczące wówczas rzucała