Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Od tego dnia jedno słowo, jedno wejrzenie, rozbudzało zazdrość w Joannie. Dopóki była w niebezpieczeństwie, wiedziona instynktem, przyjmowała tę miłość tak tkliwą, która ją uratowała. Ale teraz czując się silniejszą, nie chciała dzielić się matką. Powzięła urazę do doktora, urazę, która skrycie wzrastała i zamieniała się w nienawiść, w miarę jak zdrowie wracało. Gnieździło się to w jej upartej główce, w charakterze podejrzliwym i milczącym. Nigdy nie chciała wytłumaczyć się jasno w tym przedmiocie. Sama nie wiedziała, co to było. Bolało ją tu, mówiła, kiedy doktór nadto zbliżał się do matki, i tak określając uczucie swoje, obie rączki przyciskała sobie do piersi. I nic więcej, paliło ją tu, a jednocześnie wściekły gniew tamował oddech i wielką bladością pokrywał twarzyczkę. I nie mogła powstrzymać się od tego; kiedy zarzucano jej, że jest niegrzeczna, utrzymywała, że ją niesprawiedliwie sądzą, i więcej jeszcze zacinała się w milczeniu Helena drżała, nie śmiejąc podbudzać dziewczynki, by sama przed sobą zdawała sprawę z tego dziwnego uczucia; odwracała oczy przed tem spojrzeniem jedenastoletniego dziecka, w którem nadto wcześnie błyszczała namiętność kobiety.
— Joanno, bardzo mię martwisz — mówiła ze zami w oczach kiedy widziała ją w napadzie szalonego uniesienia, które jednak sama poskromić usiłowała, a które dusiły ją.
Ale wyrazy te, co miały niegdyś taką nad nią władzę i zalaną łzami rzucały zwykle w objęcia Heleny, teraz utraciły moc swoją. Charakter jej zmieniał się. Dziesięć razy na dzień zmieniała usposobienie. Najczęściej miewała głos urywany i rozkazujący, mówiła do matki tak, jak gdyby przemawiała do Rozalii, wymagała od niej najdrobniejszych dla siebie posług, niecierpliwiła się i ciągle się uskarżała.
— Daj mi filiżankę ziółek... Jakże marudzisz! Każecie mi umierać z pragnienia.